czwartek, 15 grudnia 2016

Pierwsze wrażenie z Portugalii


Wróciłam z Lizbony jakiś czas temu, ale dopiero teraz piszę ten post. To był mój pierwszy raz w Portugalii i teraz widzę, że pojechałam tam z pewnymi oczekiwaniami. To co zobaczyłam i czego doświadczyłam na miejscu nijak się ma do tego na co się szykowałam. Długo zastanawiałam się w jakiej formie podzielić się z Wami moimi przemyśleniami i postanowiłam spisać listę rzeczy, które zaskoczyły mnie w stolicy Portugalii.

Co najbardziej zaskoczyło mnie w Lizbonie?
  1. Ukształtowanie terenu. Miasto jest dość górzyste i na porządku dziennym jest wielokrotne wspinanie się i schodzenie w dół. Czułam się trochę jakbym była w górskim miasteczku, trochę jakbym była w labiryncie, który stale się zmienia. Za każdym rogiem droga pięła się w górę lub opadała stromo. Nigdy nie wiedziałam co tym razem zobaczę. Bywało też tak, że myślałam, że wyżej nie da się już wspiąć po czym za zakrętem czekała mnie ściana schodów - tak dokładnie - prowadząca wyżej. Dla mnie - studentki budownictwa - nie wyjaśnionym jest do tej pory, jak zostało zbudowane to miasto. Do niektórych budynków wchodziłam na parterze, a wychodziłam z drugiej strony na piątym piętrze! Naprawdę trzeba to zobaczyć, żeby zrozumieć. Nie każda wspinaczka kończyła się radością z pięknego widoku (w Portugalii taki taras widokowy nazywa się miradouro), wiele razy trzeba było zejść w dół by móc iść dalej. Dlatego jeśli miałabym coś doradzić - zabierzcie tam wygodne, antypoślizgowe buty (gdy pada jest naprawdę ślisko).
  2. Kontrast dzielnic miasta i jego mieszkańców. Z jednej strony Alfama - najstarsza część miasta, gdzie wieczorami można posłucha.ć fado, a za dnia podziwiać wszędobylskie kafelki (azulejos) - z drugiej, nowoczesna dzielnica Park Narodów stworzona na Expo'98 gdzie wszystko nawiązuje do wody, jest białe, lśniące i po prostu zapiera dech. Nie zabrakło dzielnic azjatyckich, afroamerykańskich, typowo europejskich, biednych, bogatych, modnych, typowo turystycznych. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że miasto nie jest duże i w ciągu godziny możesz być praktycznie wszędzie - nad oceanem, nad rzeką, prawie w górach, w mieście, na górze, na dole, w chińskim sklepie czy w drogim butiku. 
  3. Mieszkańcy miasta. Jadąc do stolicy Portugalii wyobrażałam sobie typową europejską metropolię, korki na ulicach, hałas, obojętność mijanych ludzi. Nie mogłam się bardziej mylić. Lizbończycy są najbardziej otwartymi, miłymi i pomocnymi ludźmi jakich spotkałam za granicą. Nie są może tacy uśmiechnięci i spontaniczni jak Włosi, ale wystarczy spytać o drogę (co zdarzało mi się dosyć często, większość Lizbony to labirynt uliczek), a nie tylko wytłumaczą ci PO ANGIELSKU(!) jak gdzieś trafić, ale nawet podprowadzą cię tak daleko jak będą mogli. Nie oczekując nic w zamian. Niesamowite. To miejsce jest chyba magiczne, bo nawet sklepikarze nie będący Portugalczykami nie byli namolni - owszem zachęcali do zakupu, ale robili to tak ostrożnie i uprzejmie, że właściwie sama chciałam coś kupić.
  4. Jedzenie. Nie wiem dlaczego, nie potrafię sprecyzować co właściwie jedzą Portugalczycy. Myślałam, że wcinają masę warzyw, owoców, oliwek, ryb, a wszystko popijają Porto. Jednak kiedy chciałam gdzieś coś zjeść i czytałam menu, w każdym miejscu było coś zupełnie innego. Owoce morza, wołowina, to zaraz coś smażonego, tu coś włoskiego i właściwie na nic nie miałam większej ochoty. W przewodniku wyczytałam, że Lizbona słynie z dorsza w skorupce z soli, a w Porto jada się strasznie tłustą kanapkę z masą mięsa, serem, a to wszystko jeszcze w jajku sadzonym. To mi trochę na daje spokoju, bo przywiązuje dość dużą wagę do kuchni zagranicznej i zawsze staram się zjeść coś tradycyjnego dla danego miejsca. Niestety w Portugalii musiałam obejść się smakiem. Nie mówię tu o słodyczach bo to temat na osobny wpis.
  5. Rzeka Tag. Miasto leży nad ujściem Tagu do oceanu. Wiedziałam o tym dobrze, ale kiedy pierwszy raz zobaczyłam rzekę dotarło do mnie co to znaczy ujście wyraźnej na mapie niebieskiej kreski. To był ogrom wody. Kilka razy sprawdzałam swoje położenie w myślach i na mapie, żeby upewnić się że to jest rzeka, a nie ocean. Nawet wiało jak nad oceanem. Nawet były fale jak nad morzem. No i były też niesamowite mosty! Most 25 kwietnia, który łudząco przypomina Golden Gate Bridge w San Franciso. Most Vasco da Gamy, który liczy 18 kilometrów, a najdłuższy pal pod filarem ma 95 metrów wgłąb ziemi!
Lizbona okazała się innym miastem niż te które udało mi się zobaczyć w Europie. Nie wiem czy to z powodu pory roku? Wyrwałam się na tydzień z deszczowej, listopadowej Polski i dzień w dzień cieszyłam się pięknym słońcem. W mieście było niewielu turystów i to też niosło ze sobą mnóstwo zalet. Spodziewałam się zwykłego, raczej płaskiego miasta z dokładnie oznaczonymi ulicami (no halo, w końcu to stolica), raczej drogiego (ale było naprawdę tanio!) i może bardziej europejskiego. Okazało się, że Lizbona wymaga wysiłku fizycznego (up and down) i psychicznego - znaleźć konkretny adres w tym miejscu bez nawigacji graniczy z cudem - ale o przygodach i tych z nawigacją i innych, w następnym wpisie!


2 komentarze:

  1. Polecam odwiedzić Porto :) jest milion razy ładniejsze od Lizbony, zakładając, że Lizbona też oczywiście jest piękna (a oceanarium byłaś? :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. AAAA! Miałam kupione bilety do Porto i był plan żeby jechać z Lizbony, ale spóźniłam się na lot! :( ale mam pretekst żeby wrócić do Portugalii :D Niestety w Parku Narodów byłam bardzo wcześnie rano bo akurat wracałam z lotniska po nieudanej próbie lotu do Porto, więc wszystko było jeszcze zamknięte.

      Usuń

będzie mi miło jeśli coś napiszesz :)