poniedziałek, 26 grudnia 2016

Najlepszy dzień w Portugalii


Pojechałam do Lizbony w listopadzie. Kilka dni spędzonych w stolicy plus jednodniowa wycieczka do Porto. Taki był plan. Niestety do Porto nie dotarłam. Samolot miał odlecieć punkt 7.50 rano, na lotnisko miałyśmy dotrzeć metrem. Niestety pierwsze metro wystartowało z pewnym opóźnieniem, taksówka nie wchodziła w grę (za drogo, drożej niż same bilety do Porto!), a brak Internetu skreślił Ubera. Tak więc jechałyśmy na lotnisko z małym stresikiem i myślą, że prawdopodobnie nie zdążymy. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że nasz samolot odlatywał z terminalu 2, który znajduje się nieco dalej niż główny terminal 1. Weźcie to pod uwagę w planowaniu swojej podróży. Tak więc na lotnisko dotarłyśmy nieco spóźnione, ale mimo to postanowiłyśmy spróbować swoich sił i biegłyśmy na samolot jak w tych wszystkich amerykańskich filmach. Obsługa lotniska kibicowała nam gorąco wykrzykując: "run girls, run!". Niestety samolot odleciał, a my zostałyśmy w Lizbonie. I tu właśnie zmierzam do sedna :). Z początku byłyśmy bardzo przygnębione, że nie zobaczymy Porto i dzień zapowiadał się już całkiem depresyjnie, ale muszę przyznać że był to najlepszy dzień jaki spędziłyśmy w Portugalii. Zaraz z lotniska pojechałyśmy do nowoczesnej dzielnicy Park Narodów, który zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie pod względem budownictwa. I tu znowu dygresja do pokrzyżowanych planów - gdybyśmy poleciały do Porto z pewnością nie pojechałybyśmy w tą cześć miasta bo po prostu nie było na to czasu. 


Po krótkim zwiedzaniu wróciłyśmy do hostelu by zjeść pyszne śniadanie, które codziennie serwowane było przez pracowników hostelu. Do wyboru były francuskie tosty (moje ulubione), pancakesy i płatki w jogurcie. Po kawie ruszyłyśmy na podbój Oceanu. Nigdy nie widziałam oceanu i bardzo chciałam stanąć na jakimś klifie i spojrzeć w ogrom wielkich wód. Wybrałyśmy piękną, typowo wakacyjną miejscowość Cascais. Dotarłyśmy tam kolejką miejską (bilety w jedną stronę po 2,5 euro) z której podziwiałyśmy linię brzegową Portugalii. 


Po dotarciu na miejsce ruszyłyśmy na pierwszą z brzegu plaże i naszym oczom ukazał się taki oto widok.


Byłyśmy tam praktycznie same. Pogoda była cudowna, więc odrazu położyłyśmy się na piasku i zajadałyśmy oliwki kupione na targu przy dworcu Cais do Sodre. Na dopełnienie szczęścia ktoś zaczął grać na gitarze i mogę śmiało powiedzieć, że czułam się jak w niebie. Po godzinie lenistwa ruszyłyśmy dalej zwiedzać okolice.


W drodze powrotnej zatrzymałyśmy się w Belem i zjadłyśmy słynne lizbońskie ciastka pasta de nata w najstarszej cukierni Belem. 


Na koniec podziwiałyśmy zachód słońca i most 25 kwietnia. Do hostelu wróciłyśmy wyczerpane i przeszczęśliwe. Ten dzień zapamiętam na długo. Jest dowodem na to, że każdą niefartowną sytuację można obrócić w coś niesamowitego. Po nieudanej próbie podróży do Porto mogłyśmy się zaszyć w hostelu albo łazić po mieście ze smutnymi minami, ale zamiast tego wyruszyłyśmy w nieznane i spędziłyśmy jeden z lepszych dni w całym roku. Pozytywne myślenie i konstruktywne działanie dają niesamowite rezultaty. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

będzie mi miło jeśli coś napiszesz :)