Kiedyś było mi tak ciężko, kiedy przychodziła zima, wszystko inne wydawało się mniej atrakcyjne. W tym roku z czystym sumieniem mogę napisać, że zimę mam w głębokim poważaniu. Po prostu jej nie zauważyłam. Przyszła tak nagle, ale nie było nawet ani jednego westchnięcia czy grymasu. Trochę mnie to przeraża, bo idąc ulicą myślę o jakiś dziwnych zadaniach a czasem zdarza mi się obudzić w nocy i znać rozwiązanie jakiegoś ekstremalnie ciężkiego równania. O co chodzi? Czy to tylko klasa maturalna ma na mnie taki wpływ czy zmieniam się w prawdziwego naukowca? Albo po prostu mój mózg nie ma ciekawszej pożywki ( czytaj zero kultury, zero zdjęć, zero głębszych przeżyć emocjonalnych ). To pewnie to. Tak czy owak ( zauważyłam że stanowczo nadużywam tego określenia ) cieszę się z mojej postawy olewającego zimę. Co prawda miło by było od czasu do czasu się 'ukulturalnić' ale chyba wolę być matematycznym świrem niż zmarzniętą artystką.
dekadentyzm..
OdpowiedzUsuńJa tam wolę być zmarzniętym artystą. Matematykiem już i tak nie zostanę :p
OdpowiedzUsuń